sobota, 15 listopada 2014

Zapach śmierci

Przemierzam korytarze spokojnym krokiem. Rozglądam się niepewnie. Światła zapalone częściowo, ukazując cel. Przeraźliwa cisza, głuchota ogarnia moje ciało. Puk, puk. Stukają obcasy o podłogę. Spoglądam w bok. Idą, tak spokojnie idą. Wynaturzenie. Dlaczego ludzie chcą oglądać śmierć? Kobieta patrzy na mnie wyczekująco. Ruszam dalej. Czuję zapach chemikaliów, sterylizacji. Niedobrze mi. Skręcamy. Pusto. Zaraz jednak pojawia się biała kobieta pchająca wózek z jedzeniem. Anioł, nie kobieta. Wszystko wyznaczone w racjach. Dwie kromki chleba, dwa plastry wędliny, dwa plastry sera, masło ukrojone w kostkę. Wygląda jak papier. Zjadliwe? Pożywienie, które ma tylko podtrzymać przy życiu. 
Korytarz się ciągnie. Ciągnie i ciągnie. Końca nie widać. Sala 210. Ładna, parzysta liczba. Idealne miejsce na śmierć, chciałoby się powiedzieć. Nieśmieszne. 
Wstrzymuję oddech i zdeterminowana wchodzę do środka. Tylko nie oddychaj, powtarzam sobie. Wszystkie pary oczy zwrócone w przybyszy. Te najważniejsze, choć puste, wwiercają się w moje ciało. Uśmiecham się sztucznie, wypuszczam mimochodem powietrze, biorę głęboki oddech i zwracam się do niego, usilnie poszukując jego pamięci w tych niewiedzących oczach. 
Witaj, dziadku. 
A na języku czuję smak śmierci. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz