środa, 26 listopada 2014
niedziela, 23 listopada 2014
wtorek, 18 listopada 2014
Złudna nadzieja
Franek? Pierdol się.
Jak już odchodzisz, to nie wracaj.
Niczym kobieta zmieniasz zdanie myśląc, że zatańczę jak mi zagrasz.
NIE.
Idź i nie wracaj.
Za bardzo bolą rozstania po chwilowej nadziei.
Jak chcesz wracać, to na zawsze.
Bez pierdolenia, bez złudnych nadziei.
Zaczynam popadać w znieczulicę.
Gratuluję.
sobota, 15 listopada 2014
Lilije
Czujesz
to, mały i nic nieznaczący śmiertelniku? Czy czujesz ten śmiech oprawcy, który
nuci zwycięską pieśń wygranej, delikatnie się kołysząc na piętach? Robisz
wielkie oczy, przerażony stawiasz kroki w tył, potykasz się i niezdarnie
uciekasz w las, pełnego w mroczne
stworzenia wytworzone przez twoją bujną
wyobraźnię. Przeskakujesz przez konary powalonych drzew, które złamały
się przez halny wiatr, teraz targający twe słomiane włosy. Odwracasz się i
błyskasz przestraszonymi oczami, gdy dziwny i bliżej nieokreślony dźwięk huczy
ci w głowie. Gdy orientujesz się, że to zwierze leśne, próbujesz uspokoić
oddech, ale widząc chatę, która ma dać ci prowizoryczne schronienie, biegniesz
do niej ile sił w nogach. Sapiesz i dyszysz, gdy otwierasz skrzypiące drzwi. Gromadzisz
i dławisz się własną śliną, słysząc taniec paneli położonych w holu. I wtedy
spotykasz mnie, starego, obdarowanego licznymi zmarszczkami, pustelnika, który
syci wzrokiem zjawiska, które można byłoby uznać za nienaturalne, wręcz
nierealne.
Przestraszony,
uciekasz wzrokiem od moich natarczywych tęczówek i bezszelestnie, jak mały
pająk, który zdobył pożywienie na najbliższe kilka dni, chowasz się w
zakamarkach pokoju, szukając potencjalnego schronienia. Kulisz się i drżysz jak
osika, ale ja niespecjalnie się tobą przejmuję i cierpliwie czekam na powód
twego drobnego strachu.
Przenoszę
wzrok z twojego trzęsącego się ciała na dębowe drzwi, przez które wpada kobieta
w wyśmienitym humorze. Śmieje się triumfalnie, tak jak na morderczynie przystało,
i z wdziękiem obdarza mnie pewnym wzrokiem, które jest przesycone uczuciami.
Ostatni raz kątem oka spoglądam na ciebie, by po chwili zatracić się w histerii
kobiety. Jej słowa były przepełnione chorą satysfakcją, a ty pod ich wpływem,
niespokojnie się poruszasz, jakbyś wiedział, co one oznaczają, jaką mają moc.
Przecież
ona zabiła swojego męża!, krzyczysz w myślach.
Czujesz,
jak ta niewiasta ma do mnie pełne zaufanie.
-
Ha! ha! mąż się nie dowie! Oto krew! oto nóż! Po nim już, po nim już! –
obwieszcza nam obojgu, nieświadoma twojej obecności.
Słuchamy
w skupieniu jej monologu. Słuchamy, bo jesteśmy mimowolnie zaszczyceni, że
zwracała się do nas. Przecież powierza nam swój wielki sekret, prawda?
Gdy
kończy, jestem niezwykle spokojny, jak na człowieka przystało, który ma za sobą
kilkadziesiąt lat doświadczenia w życiu.
Wybiega
i biegnie przez gaje, przez łąki.
-
Pamiętaj, zadość uczynienie zawsze nadejdzie – zwracam się do ciebie z pokorą,
ostrzegając cię.
Trzęsiesz
się jeszcze bardziej po spotkaniu kobiety i zapadasz w chwilowy sen, bo jak na
razie, nie jesteś potrzebny. Nie jesteś potrzebny na bycie obserwatorem. Mijają
dni, niewinne, po których decyduję się, byś powstał, zrozumiał następną scenę.
Jak widz w teatrze – odrywa wzrok od kurtyny, kiedy opada, a gdy ktoś raczy ją
podnieś, ochoczo woła, by przedstawienie się zaczęło.
Przedstawiam
ci aktualny plan wydarzeń, byś zrozumiał następny.
Ktoś
znów dobija się do drzwi, znów wbiega nieomylnie, tak desperacko i pewnie.
Kolejny raz wysłuchujemy jej lamentów błagających o jakąkolwiek wskazówkę,
która miałaby pomóc. Proponuję nawet, by wszystko wróciło do normy, by jej
nieszczęsny mąż powrócił, proponuję jej cud, który ona odrzuca. Ona poszukuje
czegoś innego, co pozwoliłoby jej mieć nadal oczyszczoną duszę, oczywiście
tylko w teorii, czegoś, co ominęłoby wszelkie obawy ludzi i pozwoliłoby jej na
szczęśliwe i godziwe życie.
Daję
jej radę, która tak fascynuje i pożera kobietę, że wybiega z chaty, nawet nie
mówiąc prostego „dziękuję”, bo gna do braci.
Patrzysz
na mnie niepewnie i wciskasz się bardziej w ścianę, jakby modląc się, że za
twoimi placami znajdziesz tajemne przejście, które zaprowadzi cię do
upragnionego świeżego powietrza, które niesie się przez gaje, przez łąki, aż po
grób nasz samy, gdzie wicher cichnie i staje, by łagodnie otulić wieniec już
stary.
Coś starego. Opowiadanie na podstawie ballady Adama Mickiewicza "Lilije".
Zapach śmierci
Przemierzam korytarze spokojnym krokiem. Rozglądam się niepewnie. Światła zapalone częściowo, ukazując cel. Przeraźliwa cisza, głuchota ogarnia moje ciało. Puk, puk. Stukają obcasy o podłogę. Spoglądam w bok. Idą, tak spokojnie idą. Wynaturzenie. Dlaczego ludzie chcą oglądać śmierć? Kobieta patrzy na mnie wyczekująco. Ruszam dalej. Czuję zapach chemikaliów, sterylizacji. Niedobrze mi. Skręcamy. Pusto. Zaraz jednak pojawia się biała kobieta pchająca wózek z jedzeniem. Anioł, nie kobieta. Wszystko wyznaczone w racjach. Dwie kromki chleba, dwa plastry wędliny, dwa plastry sera, masło ukrojone w kostkę. Wygląda jak papier. Zjadliwe? Pożywienie, które ma tylko podtrzymać przy życiu.
Korytarz się ciągnie. Ciągnie i ciągnie. Końca nie widać. Sala 210. Ładna, parzysta liczba. Idealne miejsce na śmierć, chciałoby się powiedzieć. Nieśmieszne.
Wstrzymuję oddech i zdeterminowana wchodzę do środka. Tylko nie oddychaj, powtarzam sobie. Wszystkie pary oczy zwrócone w przybyszy. Te najważniejsze, choć puste, wwiercają się w moje ciało. Uśmiecham się sztucznie, wypuszczam mimochodem powietrze, biorę głęboki oddech i zwracam się do niego, usilnie poszukując jego pamięci w tych niewiedzących oczach.
Witaj, dziadku.
A na języku czuję smak śmierci.
Subskrybuj:
Posty (Atom)